„Rasa szczególna i odrębna” a „skórę mają czerwonawą” - część 1
„Na tych wyspach nie spotkałem ludzkich potworów, jakich wielu się spodziewało, a wręcz przeciwnie cała ludność jest zgrabnie uformowana (…) Nie widziałem monstrów, ani o nich nie słyszałem, z wyjątkiem tego, że na wyspie „Karib” drugiej z kolei na drodze do Indii, zamieszkuje lud uważany przez innych za dziki i jadający ludzkie mięso (…)”
(List Krzysztofa Kolumba do króla Ferdynanda opisujący pierwszą podróż 1493)
Przekonanie i wiara w istnienie odmiennych niż my sami istot ludzkich nie była w okresie odkryć geograficznych niczym nowym. Już Pliniusz Starszy w swojej „Historii Naturalnej” wydanej w pierwszym wieku naszej ery dał prawdziwe świadectwo bogatej wyobraźni przedstawiając cały katalog różnorakich, przedziwnych postaci. Pisał o ludziach „(…) których stopy są skierowane na odwrót, których warga dolna i górna są tak wielkie, że mogą je zawinąć na głowy i używać jaka parasola; którzy chodzą do góry nogami; którzy chodzą na czworaka; którzy nie mają ust i odżywiają się poprzez wdychanie zapachów; którzy nie mają ani głów ani szyi, a ich twarze znajdują się na piersiach, którzy mają tylko jedno oko, albo mają troje oczu; którzy mają głowy psów; którzy wydychają płomienie; którzy mają tylko jedną nogę, ale mogą na niej bardzo szybko biegać, nogę zakończoną ogromną stopą i używają jej do ochrony przed słońcem; którzy są gigantami, którzy są liliputami; którzy mają sześć palców albo sześć rąk, którzy mają kopyta zamiast stóp, których uszy są tak wielkie, że mogą używać ich jak koców.(…) (Stannard, s. 167)
Wierzono, że człowieczeństwo mieszkańców obrzeży znanego świata, gdzie granica między ludźmi a zwierzętami zaciera się ma wiele oblicz. Oprócz fantastycznego wyglądu ludzie owi posługiwali się rozmaitymi językami, rozmaicie się ubierali, jadali dziwne potrawy, mieszkali w małych społecznościach, nie znali prawa i nigdy nie zbudowali żadnego miasta. Wierzono w istnienie ras monstrualnych, ras potworów, które w chrześcijaństwie utożsamiano często z potomkami Kaina, naznaczonymi piętnem grzechu bratobójstwa. W epoce odkryć geograficznych podróżnicy zabierali tą wiarę i przeświadczenia ze sobą i starali się dopasować je do napotkanej rzeczywistości. Opornie i powoli w miarę napływających świadectw i opisów, wiara w niezwykłe istoty ulegała zmianom, modyfikacjom, przekształceniom. Ludność zamieszkująca Nowy Świat, nazwana przez Kolumba „Indios”- Indianami budziła od samego początku wielkie zainteresowanie i mnożyły się teorie na temat ich charakteru, natury i pochodzenia. Wiadomo było, że są inni, tak inni, że pogodzenie ich istnienia z nauką biblijną i chronologią obowiązującą w czasach geograficznej eksploracji przedstawiało wiele trudności i prawdziwej gimnastyki umysłowej.
„Jeżeli chodzi o ludzi, to spotkaliśmy ich w tych krajach wielką ilość, tak że nikt nie umiał ich policzyć (jak to czytamy w Apokalipsie). Są łagodni i posłuszni, każdy bez względu na płeć chodzi nagi, nie przykrywając żadnej części swego ciała, od urodzenia aż do śmierci. Mają potężne, dobrze zbudowane ciała o przyjemnych proporcjach. Skórę mają koloru czerwonawego, co jak sądzę jest spowodowane wystawianiem nagiego ciała na słońce. Włosy gęste i czarne, Zwinni w ruchach (…)
(List Amerigo Vespucci’ego do Lorenza Pietro Francesco di Medici opublikowany w 1505 roku)
Indianie chodzili nago, to znaczy byli pozbawieni „cywilizacji”. Ci którym nie można było braku „cywilizacji” zarzucić, mieszkańcy wielkich miast Ameryki Środkowej i Południowej nie znali wiary chrześcijańskiej. „Cywilizacja” i to co się z nią wiąże (czyli pismo, prawo, sposób noszenia odzieży, uprawa ziemi, sztuka, handel) oraz jedyna słuszna wiara chrześcijańska to dwa czynniki świadczące o człowieczeństwie, niezbędne warunki by postawić znak równości między tubylcami a przybyszami z Europy. Hiszpanie tego znaku równości nigdy nie postawili. Indian nazywano tym określeniem zbiorczym, nie wnikając w różnice między nimi i zawsze uważano ich za gorszych. W sporze o metody i sposoby cywilizowania Indian i dla zwolenników metod łagodnych i dla zwolenników wojny byli oni zawsze ludem podrzędnym. Debata na temat reformowalności mieszkańców Nowego Świata, możliwości ich nawrócenia, ich zwierzęcej natury, ich człowieczeństwa wreszcie była w XVI wieku burzliwa. Czy Indianie są istotami racjonalnymi? Czy raczej są równi nie posiadającym duszy, pozbawionym czucia zwierzętom? Jeżeli tak, to można ich bezkarnie i bez grzechu niewolić, okradać, wykorzystywać. Czy są zdolni do przyjęcia wiary chrześcijańskiej? Według Św. Augustyna to właśnie decydowało o człowieczeństwie – zdolność racjonalnego myślenia, którego przejawem była zdolność do przyjęcia wiary w Jezusa.
Dzięki wpływom dominikanina Bartolomé de las Casasa, który oburzony okrucieństwem z jakim Hiszpanie traktowali tubylców na wyspach karaibskich i poruszony do głębi ich cierpieniem stawał nieustannie w ich obronie. Opowiadał się za łagodnym, powolnym wprowadzaniem „cywilizacji” i miłosierną pracą misyjną. Zdołał wpłynąć na papieża Pawła III, który w 1537 roku ogłosił bullę Sublimis Deus stwierdzającą, że Indianie są racjonalnymi istotami, zdolnymi przyjąć wiarę chrześcijańską i nie można ich traktować jak niewolników. W Hiszpanii wprowadzono także nowe prawa dotyczące traktowania pracy Indian, mające głównie na celu złagodzenie okrutnego systemu zwanego encomiendas, który praktycznie pozwalał na branie Indian w niewolę. W praktyce kolonialnej niewiele to zmieniło.
Przeciwnikiem Las Casasa w wielkiej debacie w Valladolid w 1550 roku był Juan Gines de Sepúlveda, który uważał Indian istoty zdecydowanie gorsze, za dzikusów pozbawionych podstawowych znamion człowieczeństwa, za okrutnych kanibali i urodzonych niewolników. Prowadzenie wojen przeciwko nim było nie tylko usprawiedliwione, ale nawet konieczne i niezbędne dla świętej misji szerzenia wiary chrześcijańskiej.
Debata niczego jasno nie rozstrzygnęła. Obie strony uznały się za zwycięzców a tymczasem podbój trwał dalej, ale jawne niewolnictwo, w każdym razie handel tubylcami został zakazany. A to z kolei niewątpliwie przyczyniło się do rozkwitu między-atlantyckiego handlu niewolnikami z Afryki.
Koloniści angielscy nie wykorzystywali Indian do pracy tak jak Hiszpanie. Zależało im na ich ziemi, na zasobach naturalnych, na zajęciu terytoriów plemiennych, na zepchnięciu Indian jak najdalej na zachód. Podobnie jak Hiszpanie uznawali Indian albo za dobre i niewinne dzieci natury, albo za wściekłe bestie. W obu przypadkach za istoty gorsze, należące do odrębnej, dzikiej rasy, która nie zna właściwej religii i nie posiada żadnej kultury. Angielscy przybysze uważali Amerykę za swoją własność, za ziemię obiecaną, za dane im przez Boga miejsce na ziemi. Podrzędny status tubylców był im niezbędny, pozwalał bowiem traktować ich jak naturalną przeszkodę, której ujarzmienie czy jeszcze lepiej usunięcie pozwoli na rozkwit prawdziwej cywilizacji. Początkowo Anglicy używali terminu „savage”(„dziki”) na określenie tubylców i dopiero w XVII wieku zastąpili to słowo określeniem „Indian”. Byli przeświadczeni, że wraz z kolonizacją przynosili „dzikim” dobrodziejstwo prawdziwej religii, możliwość zbawienia i komfort cywilizacji. Szybko zaczęli ograniczać wolność i swobodę poruszania się Indian. W Massachusetts ochrzczeni Indianie musieli mieszkać w kilku wyznaczonych miastach (praying Indian towns) i nie wykraczać poza ich obręb. Od 1689 roku za skalpy schwytanych poza wyznaczonymi terenami płacono całkiem nieźle.
„Są dla nas lepsi niż my dla nich; zawsze dzielą się swoim pożywieniem i schronieniem; dbają byśmy umieli stawić czoło głodowi i pragnieniu. My tak nie postępujemy (mówiąc ogólnie), ale pozwalamy im odejść od naszych drzwi bez podzielenia się posiłkiem i bez pomocy.
Patrzymy na nich z pogardą i lekceważeniem i uważamy ich za niewiele lepszych od bydląt w ludzkim ciele, choć po bliższym przyjrzeniu się odkrywamy, że pomimo naszej religii i wykształcenia więcej w nas moralnej zgnilizny i zła niż w owych dzikusach… ”
Tak w 1711 roku pisał w swej relacji z Północnej Karoliny angielski podróżnik John Lawson. Większość kolonistów amerykańskich nie podzielała jego zdania. Wielu uważało, że Indianie są rasą, która nie tylko jest gorsza, ale nie ma w sobie potencjału ani na poprawę, ani na asymilację.
W XVIII wieku zaczynają się poważne naukowe rozważania na temat fenomenu ludzkiego zróżnicowania. Johann Friedrich Blumenbach, badacz ludzkich czaszek i twórca kraniologii w 1776 opublikował pracę „On the natural variety of mankind”, w której wyodrębnił 5 ras ludzkich. Podział na rasy: kaukaską - białą, mongolską żółtą, malajską - brązową, etiopską -czarną i amerykańską - czerwoną miał ogromny wpływ na późniejszych badaczy i jest głęboko zakorzeniony do dziś w popularnej świadomości. Był później rozszerzany, precyzowany, dopracowywany, ale idea pozostała ta sama. Natomiast pogląd Blumenbacha mówiący o tym, że ludzie wszystkich ras są sobie równi, ponieważ zróżnicowanie koloru skóry, typu włosa, kształtu nosa, i innych cech ma swe źródła w środowisku geograficznym, klimacie i diecie budził wiele dyskusji i wątpliwości od samego początku. W roku 1840 Samuel George Morton autor słynnej „Crania Americana”, właściciel największej na świecie kolekcji czaszek powtórzył i utrwalił podział Blumenbacha na 5 ras, ale też ustawił je w kolejności od najlepszych do najgorszych. Tym samym polityka i społeczne przekonania na dobre wkroczyły do nauki o zróżnicowaniu ludzkości. Nie trzeba chyba dodawać, że hierarchia Mortona została z entuzjazmem przyjęta przez obrońców niewolnictwa w USA.
O Indianach pisał tak: „Amerykanie mają wewnętrzną awersję do uprawy ziemi i kultury, wolno przychodzi im zdobywanie nowej wiedzy, są niespokojni, mściwi, kochają wojnę (…) (Horsman)
W 1842 roku wygłosił w Bostońskim Towarzystwie Historii Naturalnej pracę, w której dowodził, że Indianie są „rasą szczególną i odrębną od innych” . Na początku XIX wieku szerzyły się też poglądy frenologów. Jeden z nich George Combe, którego esej o rasach został dołączony do książki Mortona, uważał, że Indianie mają dzikość zakodowaną w kształcie ich mózgu, że intelektualnie stoją niżej niż Czarni, ale za to są bardziej dumni. Czarni potrafią docenić intelekt Białych, kulturę i dobrodziejstwa cywilizacji, dlatego niewolę znoszą dobrze, wręcz jest ona dla nich dobrodziejstwem. Indianie natomiast stoją tak nisko, że nie umieją nawet zauważyć wielkości białej kultury i dlatego wolą śmierć niż poddaństwo.
Doktor Josiah C. Nott z Alabamy, następca i wyznawca idei Mortona, szeroko znany, gorliwy obrońca niewolnictwa posunął się jeszcze dalej. Twierdził, że rasa Biała zawsze i wszędzie stała wyżej od innych, dlatego pozostałe rasy nie mogą pochodzić od tych samych pierwszych rodziców. Uważał, że ludzie odmiennych ras zostali stworzeni osobno w różnych miejscach na ziemi. Taka rasa jak Indianie, podrzędna „”bezwartościowa i zdeprawowana” jest skazana na wyginięcie. Nie nadaje się ani do asymilacji ani do zmiany. Powtórzył to w 1854 roku w popularnej książce „Types of Mankind”, w której wraz ze współautorem przedstawiał dowody na to, że każda z ludzkich ras została stworzona osobno i w momencie stworzenia wyposażona w niezmienne cechy fizyczne, umysłowe i w wartości moralne. Według niego Indianie „posiadali czaszki małe i szczególnego kształtu, mieli cynamonową skórę, małe stopy i ręce, czarne proste włosy i byli z natury dzicy i okrutni” (Horsman, s 160).
Tego typu poglądy były bardziej powtarzaniem panujących szeroko przekonań społecznych na potrzeby uzasadnienia niewolnictwa niż wynikały z badań naukowych. Stanowiły pseudonaukowe rozważania na usługach ideologii, ale były bardzo popularne w prasie i licznych magazynach. Stanowiły mocną przeciwwagę dla miłośników Indian, idealizujących ich jako „szlachetnych dzikusów” oraz czyste, cierpiące dzieci natury, które należy uratować poprzez edukację i asymilację. Panowało też przekonanie, że cechy rasowe, dziedziczne, można zmienić tylko przez mieszane małżeństwa. Ponieważ na mieszane małżenstwa Indianie nie mogli liczyć ich rasa skazana była na wymarcie, na ustąpienie wyższej rasie białej. Nott uważał zresztą, że każdy przejaw cywilizacji wśród Indian, jak stworzenie pisma przez Czirokezów było zasługą ludzi mieszanej krwi.
Teoria ewolucji położyła kres ideom wielokrotnego stworzenia ludzi oraz poglądów na temat istnienia różnych gatunków ludzkich Nie zakończyła jednak przekonania, że odmienne rasy ludzkie, rozdzielone we wczesnym okresie istnienia gatunku posiadają wrodzone i niezmienne cechy biologiczne, umysłowe i moralne. Niestety takie poglądy nawet umocniła poprzez poszukiwanie źródeł istnienia owych niezmiennych cech w biologii i genetyce.
W połowie XIX wieku w rozważaniach o ludzkim zróżnicowaniu granica między nauką przyrodniczą poszukującą naturalnych przyczyn istnienia różnych typów ludzkich, nauką społeczną poszukującą prawidłowości działania różnych społeczności, panującymi uprzedzeniami społecznymi i polityką zacierała się coraz bardziej.
…cdn
Ewa Dżurak
Bibliografia
1. Berkhofer, Robert F. The white man’s Indian. New York: Vintage Books, 1979.
2. Davies, Surekha. Renaissance Ethnography and the Invention of the Human: New Worlds, Maps and Monsters (Cambridge Social and Cultural Histories Book 24), 2016
3. Haneke, Lewis. Aristotle and the American Indians: a study in race prejudice in modern world. Bloomington : Indiana University Press, 1970, 1959
4. Horseman, Reginald. “Scientific Racism and the American Indian in the Mid-Nineteenth Century”. American Quarterly, v. 27, nr 2 1975, ss. 152-168
5. Lawson, John 1711, AN ACCOUNT OF THE INDIANS OF NORTH-CAROLINA.
http://www.gutenberg.org/files/1838/1838-h/1838-h.htm
6. Stannard, David E. American Holocaust. The conquest of the New World. New York : Oxford Press, 1992.
7. Sussman, Robert Wald. The myth of race: the troubling persistence of an unscientific idea. Cambridge : Harvard University Press, 2014
8. Tattersall, Ian and Rob Desalle. Race? Debunking the scientific myth. Texas and AM Universisty Press, 2011