W wydanym w roku 1981 i powtórnie w 2012 zbiorze Storyteller Leslie Marmon Silko umieściła wiele zasłyszanych w przeszłości lokalnych opowieści z Laguna Pueblo. Nie był to jednak mechaniczny zapis zapamiętanych kiedyś słów. „Czasami, to co nazywamy „pamięcią” i to co nazywamy „wyobraźnią” nie da się od siebie łatwo odseparować” (Storyteller, p. 220). W liście do poety Jamesa Wrighta Silko napisała: „W nowej książce zawarłam kilka bardzo starych opowieści, które odtworzyłam z pamięci, tak jak je dawno temu usłyszałam. Pamięć jednak płata figle – pamięć o pewnych faktach czy szczegółach jest bez wątpienia wspierana dużą dozą wyobraźni, ale najważniejsze to zachować pierwsze wrażenie, emocje jakie opowieść w sobie niesie…”(The delicacy and strength of lace, s.70).
Niezwykłą metaforę swoich zamierzeń i działań zawarła Silko w końcowej części zbioru. Pojawia się tam tajemnicza historia pod tytułem Majster od szkieletów (Skeleton fixer). Zaczyna ją intrygujące pytanie o to jak to się stało, że „słowa jak kości rozrzucone są wszędzie bez ładu i składu”. Bohaterem opowieści jest Stary Borsuk, który wędruje po pustynnym południowym zachodzie w poszukiwaniu porzuconych kości. Kiedy natknie się na leżące bezładnie, zbielałe kości zaczyna układać z nich pierwotny szkielet. Robi to z miłością, rozmysłem i bardzo starannie. Elementów jest wiele, dobra kombinacja, tylko jedna. Powoli układa strukturę, na której kiedyś trzymało się życie, którą wypełniał ruch i ciepło. Z klatki żeber wysypuje martwy piasek i szuka zagubionego serca. Kości, elementarne cząstki budulca, nierozkładalne fragmenty czyjegoś żywota zachowują na zawsze esencję życia. Stary Borsuk nie wierzy ani w śmierć, ani w ostateczność końca. Postrzega rozpad jak stan tymczasowy, rozbicie jako przejściowe. Wierzy w budowanie, w zlepianie na nowo rozproszonych fragmentów, w niestrudzoną walkę z chaosem. Przemawia do kośćca jak do żywej istoty z miłością i zainteresowaniem. A kiedy już położy ostatnią, najmniejszą kostkę i odmówi zaklęcie to odbudowana, niejako powstała z martwych istota zrywa się na równe nogi i odbiega pędem bez żadnego podziękowania.
Pisarka składa rozproszone słowa w opowieść a rozrzucone opowieści w wizję świata tak, jak Stary Borsuk łączy rozdzielone kości w szkielet. Rekonstruuje, zlepia, odtwarza strukturę będącą esencją krążących niegdyś historii. Na szkielecie z nich zbudowanym opiera się grupowa tożsamość. Pisarka ożywia opowieści pamięcią i piórem, nadbudowuje wyobraźnią. Skończona opowieść rusza w świat, niezależna, samodzielna, dojrzała i tak jak borsukowy Kojot, niezbyt zainteresowana tym kto ją stworzył.
To nie przypadek, że istota ożywiona przez Borsuka to Kojot. Odwieczny bohater niezliczonej ilości opowiadań u wielu indiańskich plemion. Zwykle jest rodzaju męskiego, ale lud Pueblo opowiada także, tak jak Leslie Silko, o Kojotach rodzaju żeńskiego. Zmyślny trickster, mistrz przetrwania, błazen z niewyczerpanym zapasem sztuczek i forteli. Zawsze umie się wywinąć z tarapatów i wyjść cało z każdej opresji. Jest cwany, twórczy i niczego nie traktuje ze śmiertelną powagą. O trickestrze pisał Paul Radin, że jest „jednocześnie stwórcą i niszczycielem, dawcą i jego zaprzeczeniem, oszustem, który często sam zostaje nabrany. Niczego świadomie nie planuje ani nie zamierza. Jego zachowaniem rządzą zachcianki, nad którymi nie potrafi zapanować. Nie wie czym jest dobro i zło, ale jest odpowiedzialny za jedno i drugie. Nie wyznaje żadnych wartości moralnych czy społecznych, znajduje się na łasce swych żądz, ale poprzez jego działania owe wartości się realizują.”
Kojot trickster jest pełen sprzeczności. Jest jednocześnie mądry i głupi, ale przede wszystkim ciekawski, żarłoczny i rozpustny. Zawsze wędruje, ciągle w drodze, nieustannie w ruchu. Najczęściej opowiadania o nim zaczynają się słowami „Kojot przechodził właśnie …”. Kojoty w istocie wędrują i rozprzestrzeniają po całym obszarze USA. Ich talent do przetrwania i przystosowania jest godny podziwu. Umieją przeżyć w każdym środowisku, dostosowują dietę i zwyczaje się do każdych warunków. Kojot trickster, bohater opowieści, przechodząc przypadkiem wpada w różne sytuacje a swym pojawieniem się sieje zamęt i chaos. Zakłóca zastany porządek, bo jest mistrzem w wywoływaniu zmian. Nic go nie złamie, nic go nie zatrzyma. Stanowi idealny symbol przetrwania dlatego szanują go głęboko ludy, dla których przetrwanie było wielkim wyzwaniem. Przetrwanie zależało najczęściej od współpracy w grupie, od zachowania w społeczności odpowiednich relacji, przestrzegania zasad współżycia
Tymczasem paradoksalnie Kojot nigdzie nie należy, znajduje się zawsze na obrzeżach grupy, gdzie zobowiązania wspólnotowe go nie dotyczą. Jest Inny. Jest samolubem zajmującym się zaspokajaniem swego nienasyconego apetytu i poszukiwaniem rozkoszy. Opowieści o nim obnażają skutki egoistycznej postawy, bawiąc uczą jak nie należy postępować. Jednocześnie kojot i jego przypadki obrazują siłę dynamiczną w grupie, siłę która łagodzi ciężar nieuchronnych zmian. Nawet kiedy sytuacja jest śmiertelnie poważna zawsze towarzyszą mu humor i ironia. Opowieści o nim są zabawne, satyryczne, często groteskowe, objaśniają świat i sprawiają, że kojot należy do bohaterów, których nie da się nie polubić.
W zbiorze Storyteller Kojot trickster pojawia się kilka razy. Za każdym razem przedstawia się z nieco innej strony. Odradza się i odbiega we wspomnianym Majstrze od szkieletów. W groteskowej opowieści wyjaśniającej pochodzenie stroju tancerzy ceremonialnych Stro’ro’ka kojot pojawia się znęcony wyglądem suto zastawionego stołu członków bractwa. Problem w tym, że obserwuje pożądany stół z krawędzi wysokiego klifu, z którego na dół nie prowadzi żadna ścieżka. Wpada więc na karkołomny pomysł i zwołuje swych pobratymców równie mocno pragnących skosztować widocznych z góry potraw. Zwieszają się z krawędzi klifu w ten sposób, że jeden kojot trzyma w zębach ogon drugiego, tworząc długi łańcuch kojotów. I wszystko idzie zgodnie z absurdalnym planem do momentu, gdy jeden z nich puszcza bąka. Kojoty zaczynają się dopytywać, co tak śmierdzi, otwierają pyski i cała gromada spada z wysokiego klifu w dolinę łamiąc przy tym karki, a tancerze zbierają ich skóry na kołnierze do swoich ceremonalnych strojów.
Kojot jest bohaterem wiersza Toe’osh: a Laguna Coyote story o zimowych wieczorach w Starym Laguna wypełnionych opowieściami o kojotach. Służą przestrodze, nauce i zabawie. Wiersz podzielony na kilka części mówi o różnych wcieleniach zmiennej tricksterskiej postaci. Opowieść z czasów mitycznych objaśnia dlaczego futro kojota jest takie nędzne i skołtunione. Ta z czasów współczesnych wytyka odgrywanie sztuczek godnych kojota ludziom goniącym za zaspokojeniem żądz seksualnych czy pragnących zdobyć władzę polityczną.
Cały zbiór kończy opowiadanie zatytułowane „Wygrana Kojota”. Jego bohaterem jest bezimienny, młody mężczyna z Laguna, którego tricksterskie cechy widać od samego początku. Spotykamy go w wiosce Hopi, siedzącego na kanapie w domu pożądanej przez niego kobiety, do której przyjechał w nadziei na upojny romans. Sprawy nie idą jednak tak, jak się spodziewał. Pani Sekakaku zajmuje się problemami rodzinnymi, bo jedna z jej krewnych zachorowała i wyraźnie gościa lekceważy. Narrator odsłania splątane myśli bohatera i okazuje się, że nie wywiązuje się on z żadnych obowiązków społecznych, wymiguje od pracy różnymi chorobami, użala się nad sobą nieprzerwanie, wymyśla powody usprawiedliwiające fakt, że znajduje się na utrzymaniu starej matki, oraz fantazjuje nieustannie o ekscytujących go fałdkach tłuszczu na udach i ramionach napotkanych, pulchnych kobiet. Boli go, że jest przedmiotem kpin w Laguna, bo stracił dziewczynę na rzecz Indianina Hopi dlatego, że jak głoszą żartownisie, jego lenistwo rozciąga się nawet na uprawianie seksu. W rozmyślaniach bohatera pojawia się także tajemnicze „to coś”, które zawsze przychodzi niespodziewanie, ale nigdy wtedy, kiedy by tego najbardziej pragnął. „To coś” to bliżej niezdefiniowana tajemnicza siła czy wola pchająca go do działania, może raczej działająca przez niego. Improwizując w poszukiwaniu wyjścia z ambarasującej sytuacji nagle czuje jak „to coś” bierze go w posiadanie. Od pierwszych słów „to coś” prowadzi go dalej i nagle nabiera pewności w jaki sposób przypadek chorej krewnej obrócić na własną korzyść. Bohater przedstawia się skromnie jako uzdrowiciel i oferuje skuteczną metodę leczenia. W napotkanym przypadku jest nią dotykanie i smarowanie popiołem ud wszystkich żeńskich krewnych chorej kobiety. I oto nasz sprytny bohater zaskarbił sobie wdzięczność hopijskich kobiet, zaspokoił swoje żądze, otrzymał w podzięce dwie torby jedzenia, odegrał się na mężczyznach Hopi, ma się wreszcie czym pochwalić przed mężczyznami w Laguna i pędzi z powrotem by im opowiedzieć o całym zajściu. Bohater z nieudanego kochanka staje się uzdrowicielem zaspakajającym swe zmysłowe pragnienia, a potem opowiadaczem o swoich wyczynach.
Na następnej stronie po ostatnich zdaniach opowiadania znajduje się zdjęcie młodziutkiej, uśmiechniętej Leslie Marmon Silko z jej ulubionym koniem (w pierwszym wydaniu to również zdjęcie uśmiechniętej autorki ale z psem). Interesujące sąsiedztwo zestawia pisarkę z postacią trickstera, niejako sugerując kontynuację jego postaci. Autorka jak trickster zmienia się i nie daje uchwycić w tej wymykającej się z granic gatunku, niecodziennej formie autobiografii. Silko w zbiorze dużo pisze o swojej mieszanej rodzinie, o dziadku, ojcu, ciotkach i babci. Ciepło wspomina ciotki, które wprowadziły ją w magiczny świat ustnej opowieści, w świat słowa niosącego tradycję, mądrość życiową i esencję bycia Pueblo. Szczególnie, wykształcona w szkołach dla Indian Ciotka Susie była zbieraczką ustnych opowieści plemienia. Zapisała je właśnie ona, członkini ostatniego pokolenia, które wychowywało się jeszcze w świecie panującego niepodzielnie przekazu ustnego. Była inspiracją dla Leslie, niewyczerpanym źródłem informacji o kulturze, przekazicielką tradycyjnych i rodzinnych opowieści. Rodzina Leslie Marmon zanurzona w życiu społeczności Laguna, istniała zawsze nieco z boku, obok ceremonialnego życia puebla, w którym czynnie mogli uczestniczyć tylko członkowie klanów. Pradziadek pisarki, Robert Marmon, przybył do Laguna z Ohio w 1872 roku i wraz ze swym bratem Walterem osiadł tu na stałe. Obaj wżenili się w lokalne rodziny, obaj sprawowali funkcje administracyjne w Pueblo. Ich domy były jednocześnie motorem zmian tradycyjnej kultury Laguna i ośrodkiem przechowywania tradycyjnych wartości i opowieści plemiennych. Być może do swoich przodków nawiązuje kpiarsko Silko w wierszu o Toe’osh, kiedy mówi o potomkach białych mężczyzn, którzy do dziś wyją na wzgórzach wokół Laguna. Ona sama należy do owych spadkobierców dbających o zachowanie tradycyjnych opowieści, ale je nieuchronnie przetwarzających. Silko celebruje Laguna i utożsamia się z kulturową tradycją puebla, ale jej dzieło przeznaczone jest przede wszystkim dla białej publiczności i jak przyznaje sama autorka wzbogaca je spora doza wyobraźni.
Ewa Dżurak
W dalszym ciągu będzie o kilku opowiadaniach wplecionych w tekst zbioru Storyteller, o fotografiach tekst dopełniających, i o głównych poruszanych przez nią tematach.