Dzień Dziękczynienia
Koniec listopada za pasem. Zbliża się Dzień Dziękczynienia. Największe, najpiękniejsze, najbardziej rodzinne amerykańskie święto. Symbol jedności, znak harmonijnego współistnienia, obfitości i dobrobytu. Ucieleśnienie amerykańskich wartości.
Tradycyjne potrawy będą dymić na milionach na pięknie zastawionych stołów. W centrum okazały pieczony indyk, obok kukurydza, dynie, zielona fasola, słodkie ziemniaki i inne sezonowe warzywa. Czerwieni się żurawinowy sos. Na deser ciasta z jabłkami, dynią oraz orzechami pekanowymi w kukurydzianym syropie. W gazetach porady i przepisy oraz obowiązkowo menu z prezydenckiego stołu. Na drogach i lotniskach wielki ruch. Miliony ludzi wsiadają do samochodów czy samolotów, nierzadko na wiele godzin, by ten dzień spędzić z bliskimi. Kiedyś obowiązkowa była wizyta w świątyni i wspólna modlitwa. Od pewnego czasu religijny charakter święta wyraźnie słabnie. Najważniejszy jest obiad i rodzinne spotkanie.
Podczas gdy wszyscy siedzą przy stołach rozmawiając o codziennych sprawach, plotkując o rodzinie, dyskutując o polityce czy sztuce, gdzieś pod ścianami przemykają, zawsze obecne, niezniszczalne duchy i cienie tego święta. Majaczy kołyszący się na falach przy Plymouth Rock, zadziwiająco mały, Mayflower. Pielgrzymi w czarnych kapeluszach krzątają się i modlą się. Przybywają z wizytą Indianie.
A wśród nich Tisquntum, lepiej znany jako Squanto, prawdziwy ojciec amerykańskiego Dnia Dziękczynienia. Squanto jednocześnie tłumacz, łącznik, pomocnik, przewodnik i doradca. Nauczył pielgrzymów jak siać kukurydzę, fasolę i dynie. Pokazał gdzie łowić ryby i polować. Zaprowadził w miejsce, gdzie rosną żurawiny. Podzielił się swą wiedzą i doświadczeniem, a to zapewniło Pielgrzymom obfite zbiory jesienią i powód do radosnego świętowania.
Squanto mówił po angielsku. Został porwany i wywieziony do Europy w 1605 roku. Zabrnął do Hiszpanii, potem znalazł się w Anglii. Nauczył się języka, poznał religię i obyczaj. Po wielu latach i przygodach, w 1619, wrócił do swej rodzinnej wioski, do Patuxet. Tylko wioski już nie było, wszyscy mieszkańcy, co do jednego, padli ofiarą epidemii. A Tisquantum, ciężko doświadczony wędrowiec i ocaleniec stał się dziwnym zrządzeniem losu błogosławieństwem dla przybyszów, ich ratunkiem, znakiem czuwającej nad nimi opatrzności. Ironią jest to, że będąc ofiarą kolonizacji przyczynił się tak znacząco do jej przetrwania i umocnienia.
Pisze Roxane Dunbar Ortiz : „Historia Dnia Dziękczynienia, ustępująca tylko opowieści o odkryciu Ameryki przez Kolumba, jest dla Stanów Zjednoczonych najważniejszą narracją założycielską. Podobnie jak mit o Kolumbie, opowieść o Dniu Dziękczynienia przekształciła się w lekko strawną historyjkę, która mimo oparcia w faktach, została tak przeformułowana by wzmocnić poczucie zbiorowej, patriotycznej dumy” (Ortiz 2016, 32)
Cóż bardziej harmonijnego, pokojowego i pożądanego niż wspólny posiłek sporządzony z płodów hojnej, gościnnej amerykańskiej ziemi. Na stole prawdziwy róg obfitości, zebrane z nowych pól kukurydza, dynie, fasola wzbogacone o dary lasu, zebrane jagody i upolowaną przez Indian zwierzynę. Mocny to fundament, niezniszczalny jak sam Plymouth Rock kamień węgielny dobrobytu przyszłego kraju.
Amerykańskie dzieci uczestniczą w listopadowych przedstawieniach na temat święta, od najwcześniejszych przedszkolnych lat. Chętnie przebierają się za Pielgrzymów, w czarne stroje, buty z klamrami i plastikowe spiczaste kapelusze albo za Indian, w koszule z frędzlami i pióropusze. Zasiadają zgodnie do stołu i przy papierowym indyku snuje się budująca opowieść o pierwszej wspólnej uczcie, o zgodnym współżyciu pobożnych przybyszów zza morza i przyjaznych im tubylców.
Pisze dalej Ortiz: „Wykroczenia opowieści o Dniu Dziękczynienia wyrastają z braku historycznego kontekstu. Na przykład, często pozostawia ona wrażenie, że pielgrzymi z Mayflower byli pierwszymi osadnikami na lądzie zwanym dzisiaj Stanami Zjednoczonymi. Jednak, kiedy Mayflower zawinął do Plymouth, Massachusetts, w grudniu 1620 roku, Europejczycy bywali na kontynencie amerykańskim i zakładali tu osady od ponad stu lat. Uzbrojeni w informacje na temat regionu, dostępne dzięki wiedzy i mapom takich ludzi jak Samuel de Champlain, założyli wiele osad i przyczółków na Wschodnim Wybrzeżu. Jamestown, na przykład, zostało założone w 1607, a na Florydzie Hiszpanie osiadali od 1595 roku, od założenia osady St. Augustine. Niektóre kolonie, takie jak Roanoke, upadły. Imigranci z Mayflower, znani jako Pielgrzymi byli zatem, w grudniu 1620 roku, najświeższymi przybyszami na ląd, który ówcześni Anglicy znali jako Wirginię. Rezultatem kontaktu z europejskimi chorobami były zarazy szalejące w XVI wieku wśród tubylców na całej długości wybrzeża, od Florydy po Nową Anglię, nasilone jeszcze przez rozpoczęty przez Kolumba handel niewolnikami. Pomiędzy 1616 a 1619 region, który będzie znany jako kolonia Plymouth nawiedziła nieznana plaga, która zdziesiątkowała populację tubylczą, od jednej trzeciej do prawie 90% - fakt, o którym Pielgrzymi nie tylko wiedzieli, ale który również wykorzystali.
New Plymouth, gdzie osiedli Pielgrzymi, należało do ludu Wampanoag (zwanego też Pokanoket). Miejsce zwano Patuxet. Wbrew popularnemu przeświadczeniu Pielgrzymi nie przybyli na tereny dzikie i niezamieszkałe. Była to ziemia od pokoleń zasiedlona i dobrze zagospodarowana, z wykarczowanymi terenami pod pola kukurydzy, oraz uprawę fasoli i dyni. Dbano także o zachowanie obszarów dla dzikiej zwierzyny. Przeciwnie do panującego przekonania lud Wampanoag był ludem rolników, nie nomadów. Do czasów epidemii był to naród potężny i liczny. Zorganizowany w sześćdziesiąt dziewięć wiosek zajmował teren od dzisiejszego południowego Massachusetts po Rhode Island. Dokładna liczba mieszkańców jest nieznana, ale szacunki wahają się od 24 do 100 tysięcy. Zaraza zdziesiątkowała ludność i zdestabilizowała stosunki z tradycyjnymi nieprzyjaciółmi, z sąsiadami Narragansettami, Moheganami, i Pequotami. W 1620 roku lud Wampanoag był w stanie militarnego pogotowia, może nawet wojny z Narragansettami.
Kiedy Pielgrzymi przybyli do New Plymouth w środku zimy, ich pierwszym zmartwieniem była troska o jedzenie. Z ich własnych dzienników i wspomnień wiemy, że zaraz po przybyciu domy tubylców zostały ograbione z pożywienia i innych przedmiotów. Pisane relacje mówią o zabieraniu rzeczy, za które zamierzano zapłacić „później”. Pobożni i gorąco wierzący w przeznaczenie, ci religijni separatyści przypisywali swoje szczęście opiece boskiej „jak bowiem inaczej by się nam udało nie spotkać Indian, którzy mogą stanowić dla nas problem”. Zatem Pielgrzymi zawdzięczają swoje przetrwanie tej pierwszej zimy Indianom, tym żywym i tym martwym.
Patuxet przed epidemią był wioską liczącą dwa tysiące ludzi. Kilka miesięcy po przybyciu koloniści spotkali pierwszych Indian. W marcu 1621 roku stanęli twarzą w twarz z Samosetem, wodzem Wampanoagów, sachemem (przywódcą) konfederacji około dwudziestu wiosek. W bardzo prostym angielskim, którego nauczył się od rybaków i myśliwych, Samoset wyjaśnił, że plaga zdziesiątkowała rejon. Opowiedział im także o Massasoicie, którego uważano za sagamore, za sachema wszystkich Wampanoagów. Kilka dni później Massasoit pojawił się w Plymouth wraz z Tisquantum (Squanto), chętny by związać się sojuszem z kolonistami w tych niepewnych czasach po epidemii, kiedy ważyły się siły między sąsiadami. Wynegocjowano formalny traktat mówiący o pokoju i wzajemnej ochronie. Massasoit wysłał Squanto jako łącznika pomiędzy kolonistami a konfederacją i Squanto nauczył kolonistów tubylczych technik uprawy ziemi, zapewniając urodzaj, którym cieszyli się jesienią.” (Dunbar-Ortiz 2016, 33-34).
Pierwsza uczta Dnia Dziękczynienia pewnie się w jakiejś formie odbyła. Mówią o niej dwa źródła: Edwarda Winslowa „Mourt’s Relation” i Williama Bradforda „Of Plimouth Plantation”. Oba wzmiankują ledwie o świętowaniu w podzięce opatrzności za udane plony, a Winslow dodaje zdanie o strzeleniu na wiwat. I o Indianach, którzy związani umową usłyszawszy strzały przybyli z odsieczą. Dopiero wtedy zostali zaproszeni do stołu. Od razu udali się na polowanie i dołożyli na wspólny stół dziczyznę.
Pierwsza zima była dla Pielgrzymów bardzo ciężka. Zmarła połowa kolonistów. Urodzaj jesienny, zapowiadający przetrwanie był więc niewątpliwym powodem do radości. Pielgrzymi, purytańscy separatyści, byli przeciwnikami wszystkich świąt, z Bożym Narodzeniem włącznie. Świętem był dla nich cotygodniowy szabas spędzany na modlitwie, czytaniu Biblii i wielogodzinnych nabożeństwach. Jednak w ich wypełnionym pracą i modlitwą życiu znalazło się miejsce na ogłaszanie z nadzwyczajnych powodów, ale nieregularnie, Dni Dziękczynienia, w podzięce Stwórcy za szczególne łaski, którymi obdarował wiernych.
Świętowanie plonów w okresie, kiedy ciężkie prace polowe są już zakończone, a długa i niepewna zima jeszcze nie nadeszła należy najwyraźniej do potrzeb ludzkiej natury. Wszyscy rolnicy na całej ziemi zaznaczali ten radosny moment w cyklicznym kalendarzu prac polowych. Surowi purytanie nie zdołali tej potrzeby stłumić. Święto powracało co roku, aż stało się tradycją w Nowej Anglii gdzie od XVIII wieku gubernatorzy proklamacją ogłaszali Dzień Dziękczynienia. Zwykle świeto wypadało pod koniec listopada lub na poczatku grudnia. Zawsze w połowie tygodnia, by nie kolidować z cotygodniowym dniem świętym.
W czasie Rewolucji Amerykańskiej zwyczaj był już dobrze zakorzeniony. 18 grudnia 1777 roku Kongres Kontynentalny ogłosił pierwszy Dzień Dziękczynienia w podzięce za pokonanie wojsk brytyjskich pod Saratogą. W niepodległych Stanach Zjednoczonych każdy prezydent podchodził do Dnia Dzięklcznienia na swój sposób. Toczyła się gorąca debata na temat czy w kraju wolności wyznania rząd federalny ma prawo do ogłaszania świąt z powodów religijnych. Prezydent Jefferson nie ogłosił żadnego Dnia Dziękczynienia, Madison ogłosił dwa. Potem o dziękczynnym stole zapomniano. Przypomniano sobie o nim wiele lat później, kiedy młode Stany Zjednoczone, rozpłatane wojną secesyjną, wykrwawiające się na kolejnych polach bitwy desperacko potrzebowały scalającego symbolu.
Dzień Dziękczynienia stał się świętem narodowym, państwowym z dwóch powodów. Po pierwsze za sprawą mieszkańców Nowej Anglii, którzy po wojnie o niepodległość ochoczo wyruszali na Zachód. Prawnicy, lekarze, nauczyciele, urzędnicy wykształceni w dobrych szkołach Nowej Anglii docierali do każdego zakątka budującego się kraju. Wszędzie zabierali ze sobą silne przywiązanie do swej regionalnej tradycji.
Po drugie nie można przecenić znaczenia urodzonej w New Hampshire kobiety. Sarah Josepha Hale (1788-1879) autorka słynnego wierszyka „Mary had a little lamb”, była gorącą orędowniczką święta. Od 1837 roku, od momentu, kiedy została redaktorką wpływowego pisma Godey’s Lady’s Book, ilustrowanego, niezwykle popularnego i poczytnego magazynu, nie przestawała głosić na jego łamach dobrodziejstw Dnia Dziękczynienia. Listopadowy numer pisma wypełniały przepisy kulinarne, budujące opowiadania i wiersze związane ze tematyką święta, promując je tym samym w pozostałej części kraju. Hale pisała też doroczne listy do gubernatorów i prezydentów nakłaniajac ich do oficjalnej proklamacji Dnia Dziękczynienia. Prezydent Lincoln, który także dostawał listy od Sary Hale ogłosił dwa Dni Dziękczynne: 13 kwietnia 1862 roku i 3 sierpnia 1863 roku po zwycięstwie pod Gettysburgiem.
W 1863 ogłosił jeszcze jeden Dzień Dziękczynny, w ostatni czwartek listopada, tym razem nie związany z żadnym zwyciestwm ani wydarzeniem politycznym. Zrobił to samo w kolejnym roku i potem jego śladami podążyli inni prezydenci. Wreszcie po prawie osiemdziesięciu latach, w grudniu 1941 roku, podczas innej wojny, Prezydent Roosevelt podpisał ustawę, na mocy której czwarty czwartek listopada stał się narodowym Dniem Dziękczynienia.
O tej pierwszej uczcie wtedy nie pamiętano. Historię Pielgrzymów, skutecznie przysłoniły dzieje przybyłych nieco później Purytanów. Początki Plymouth Plantation wychodziły na światło dzienne powoli. I szybko zauważono jaka to wspaniała historia o początkach kraju. Trudno o lepszy mit założycielski niż opowieść o pierwszej kolonii zbudowanej na mocy obywatelskiej umowy, Mayflower Compact. Świadczy ona sile ducha, przedsiębiorczości, zdolnościach organizacyjnych i silnym poczuciu demokracji pierwszych kolonistów. Taka opowieść bardzo szybko zdobyła popularność.
Na początku XX wieku odgrywanie scen wyobrażonej uczty dziękczynnej stało się popularne w szkołach. Dla kolejnych fal emigrantów z Europy był to wyborny element obywatelskiego wychowania patriotycznego i kształcenia w amerykańskiej historii.
To co wydarzyło się wkrótce po tym pierwszym mitycznym Dniu Dziękczynienia, po śmierci Massasoita – bezwzględna rywalizacja o ziemię, krwawe wojny, powracające epidemie dziesiątkujące rdzennych mieszkańców, ich przymusowe przesiedlenia – elementem patriotycznego wychowania już nie było.
A Indianie? Bohaterowie tej uczty? Wielu pomija święto milczeniem. Wielu protestuje i odbywa Dzień Żałoby – największe protesty odbywają się właśnie w Plymouth w stanie Massachusetts. Od 48 lat organizacja United American Indians of New England demonstruje w Plymouth przypominając o oszustwach, masakrach, ludobójstwie. Dzień Dziękczynienia uważa za dzień pamięci o ofiarach kolonizacji, protest przeciwko rasizmowi, dzień zwrócenia szczególnej uwagi na polityczną, ekonomiczną i kulturową sytuację Amerykańskich Indian.
Wielu świętuje tak samo jak inni Amerykanie. Akceptują oni pozytywne przesłanie dziękczynne i tego dnia świętują wszystko to, co w życiu i w świecie jest dobre. Celebrują więzi rodzinne, przyjaźnie, jesienne zbiory i poczucie bezpieczeństwa. Dziękują za dary natury, podkreślają potrzebę łączności ze światem przyrody. Mieści się to znakomicie w tradycyjnej i współczesnej indiańskiej duchowości. Obdarowywanie się i dzielenie posiłkiem, dziękowanie za codzienne dobra, to praktyki dla Indian oczywiste. Wspólny posiłek na który składają się potrawy przyrządzone z tradycyjnych, rdzennych, lokalnych składników (indyk, kukurydza, fasola, dynia, i inne) jest jednym ze sposobów realizacji takiej postawy.
Paul Chaat Smith, kustosz w Muzeum Indian w Waszyngtonie, zauważa, że choć mit jedności celebrowany w Dzień Dziękczynienia jest fikcją to jednak jest to fikcja pozytywna. Ironizuje, że jednak lepiej siedzieć przy tym stole, nawet jako ktoś rodem z fantazji, niż być całkowicie zapomnianym, lub z tej historii wymazanym. Obecność jest bowiem podstawową gwarancją dalszej rozmowy. A jest o czym rozmawiać, co pamiętać i z czego się rozliczać.
Pamiętajmy o hojności narodu Wampanoag.
Ewa Dżurak
Roxanne Dunbar Ortiz i Dina Gilio-Whitaker. 2016. All the real Indians died off and 20 other myths about Native Americans. Boston: Beacon Press.
Forbes, David Bruce. America’s favorite holidays: candid histories. 2015. Oakland: University of California Press.